prezent
przedszkole
urodziny
Włoskie przypadki matki
zakupy
zmiana
Pan P. odchodzi
A jednak to będzie rok zmian. W
naszej rodzinie zapowiada się mała rewolucja, która na razie skutecznie spędza mi sen z powiek. Otóż za radą pani doktor posyłamy Gaję do przedszkola i
muszę przyznać, że ciężko jest mi się oswoić z tą decyzją. Kluseczka się ze mną nie rozstaje i jestem z nią od rana do wieczora, więc nie mam pojęcia, jak szybko
przystosuje się do nowego miejsca
oraz nieobecności mamy. Lekarka
stwierdziła, że przedszkole wyjdzie Gai
tylko na dobre i oczywiście się z nią zgadzam, ale targa mną masa wątpliwości, związana przede wszystkim z kłopotami żywieniowymi, jakie
przysparza mała. Z drugiej strony
myślę sobie, że
pobyt w przedszkolu pomoże uporać się nam z tym problemem, bo dzieci lubią naśladować
rówieśników. Mąż zapowiedział, że jeśli Gaja zacznie w końcu normalnie jeść, to
z radości da na mszę i to niemało, ponieważ będzie to dla niego prawdziwy cud.
Ja posunę się jeszcze dalej i chyba wybiorę się na pieszą pielgrzymkę do
Santiago de Compostela, pokutując po drodze za moje grzechy (wzorem koleżanki męża,
która w ten sposób próbowała wybłagać siły wyższe o chłopa). W każdym razie być może
nieco na wyrost czekamy na rezultaty i mamy nadzieję, że prędko zobaczymy światełko
w tunelu.
Wczoraj w Italii obchodzona była „Befana”, do tradycji której należy obdarowywanie się nawzajem
drobnymi upominkami. Grzeczne dzieci dostają słodycze, niegrzeczne węgiel,
nieposłuszne zaś żony nie dostają nic. Ze swojej skarpety wyciągnęłam co prawda
dwie zdrapki „Wieczny turysta”, lecz nie wygrałam ani złamanego ojro, zatem nie
sądzę, by to się wliczało w poczet trafionego prezentu. Natomiast mąż uznał, że musi
wymienić garderobę, wobec tego wybraliśmy się do jedynej galerii w mieście, żeby
upolować parę bluzek z noworocznych przecen. Nie znoszę robić zakupów z Panem
P., gdyż nigdy mnie nie słucha i zawsze kupuje najgorsze łachmany. Uparł się
nosić swetry wyłącznie w kolorach szarym i zgniłej zieleni, a jego szafa pęka w
szwach od sraczkowatych barw, na które mam silną alergię. Tym razem postanowiłam być odrobinę sprytniejsza i zakomunikowałam mężowi, że jeśli nie wybierze żywszego
koloru, to zwyczajnie się z nim rozwiodę. Groźba poskutkowała i tatuś Kluseczki
nareszcie wygląda jak człowiek.
Tymczasem
dzisiaj Pan P. obchodzi urodziny. W związku z tym spełniłam jego życzenie i upiekłam mu do
pracy „murzynka" ( pardon- „ciemnoskórego”), co okazało się strzałem w dziesiątkę, bowiem ciasto wyszło mi jak zwykle bezbłędnie. Koledzy męża przekonani są teraz, że jestem
wyśmienitą gospodynią i już prawili mu komplementy, jakim to jest farciarzem.
Niby wykształceni ludzie, a głupsi od końcówki mojego buta. Drugą niespodzianką,
którą zamierzam zaskoczyć Pana P. będzie niewielka, aczkolwiek dosyć istotna blogowa
zmiana. Mąż nie zna polskiego i rzadko czyta moje wypociny, lecz czasem zdarza
mu się to robić przez „niezawodny” google. Kapuje z nich tyle,
co nic (mam podobnie), niemniej coś mu się nie spodobało i poprosił mnie o korektę. Chciał, żebym
zmieniła ksywę "Pan P." na bardziej wystrzałową, ponieważ ta jest bezpłciowa i
zupełnie do kitu. Na początku nie miałam ochoty tego robić, ale po wnikliwym
przeanalizowaniu mężowskiego postulatu doszłam do wniosku, że ma rację. Oświadczam
zatem wszem wobec, że od następnego wpisu nudny Pan P. stanie się jedynym w
swoim makaroniarskim rodzaju Mysterem Pi. Nic innego do głowy mi nie przyszło, a Myster Pi brzmi nieźle, więc
niech ma kochany satysfakcję. Raz do roku wypada uszanować zdanie męża!
Dawno nie wrzucałam tu zdjęć, toteż na
dokładkę przedstawiam parę widoczków z mojego okna (i nie tylko):
Komentarze