choroba
film
Nowy Rok
sentyment
Sylwester
Włoskie przypadki matki
Taneczna przeszłość, pikantna przyszłość
Od dwóch dni w naszym
domu panuje grypa. Przywlókł ją mąż, który cierpi niemiłosiernie (jak to prawdziwy facet)
i kaprysi gorzej niż dziecko. Nie jestem
zdziwiona, że się przeziębił, bo przy takiej pogodzie o to nietrudno,
ale odrobinę śmieszy mnie, jak
bardzo odpowiada mu rola męczennika. Grypa nie jest
chorobą nieuleczalną, lecz w oczach Pana P. to prawie dżuma, zatem nie
powinnam się nabijać, tylko szczerze mu współczuć. Leży biedak w łóżku ze zbolałą miną, jęczy co chwila i przeklina po włosku nie bacząc na to, że Gaja łapie każde jego słowo, a potem wszystko
powtarza (niedawno "pizzę" nazwała "piźdą", choć to akurat chyba moja wina). Tak to jest, gdy nie słucha się żony i ma się za nic jej pożyteczne rady. Mąż nie założył czapki, kiedy bylo zimno, mimo że go o to prosiłam, więc teraz ponosi
konsekwencje swej lekkomyślności. Mam na końcu języka nieśmiertelne „a nie mówiłam”, ale siedzę cicho, ponieważ nie chcę go jeszcze bardziej dołować.
Sylwester upłynął nam wyjątkowo spokojnie. Spędziliśmy go w domu, bowiem nie mamy możliwości pójść gdzieś bez Gai, toteż rozsiedliśmy się wygodnie przed
telewizorem, aby w tak mało finezyjny sposób celebrować ostatni dzień roku. Nastawiłam się na obejrzenie jakiegoś koncertu, lecz kiedy zobaczyłam na ekranie początek „Dirty
dancing”, przepadłam po raz trzydziesty (a
może pięćdziesiąty). Pan P. oczywiście
psioczył na mój wybór i zastanawiał się, dlaczego patrzę na takie bzdury, zwłaszcza
że tyle razy już je widziałam. Odpowiedź jest prosta- ten film nadal wywołuje
we mnie falę emocji oraz głośne bicie serca, a poza tym dzięki niemu wracam do czasów niezapomnianej młodości. Przypomniałam sobie pierwsze wyjście do kina
(na „Dirty dancing”właśnie) i szaleństwo, jakie ogarnęło mnie po
projekcji filmu. Miałam wtedy dwanaście lat, głowę pełną subtelnych pragnień i marzyłam o tym, że pewnego dnia i ze mną ktoś tak zatańczy,
a później przeniesiemy się do magicznej krainy miłości. W oczekiwaniu na ten
moment oblepiłam sobie pokój plakatami przedstawiającymi Johnyˈego wraz z Baby
w akcji i gapiłam się na nich godzinami. Minęły lata, a ja wciąż nie potrafię
tańczyć...
Wczoraj mąż uparł się, że przygotuje pierwszy
noworoczny obiad, na co chętnie przystałam, bo stanie przy garach nie jest moją
ulubioną rozrywką. Z zapałem wziął się do roboty i nucąc pod nosem „o sole mio”,
zajął się kurczakiem, który postanowił przyprawić w jedynie sobie znany sposób. Kluski
śląskie przygotowałam wcześniej, jako że Pan P. jest ich wielkim amatorem i
kiedy zapowiedział: „podano do stołu”, udałam się do kuchni w niezgrabnych podskokach. Mina
mi jednak zrzedła, gdy wzięłam do ust kawałek kurczaka, ponieważ okazał się tak
pikantny, że nie byłam w stanie go przełknąć. Udało mi się wyjąkać: „wody, do
licha,wody” i omałobym się zakrztusiła, gdyby nie pomoc mężula, który walnął
mnie w plecy ze sprawnością boksera. Jeśli nie chce się więcej całować, nie
musi uciekać się do tak drastycznych metod, przecież wystarczy spokojnie porozmawiać.
Chcąc się zemścić, zrobiłam wieczorem chleb z czosnkiem, lecz niestety
przesadziłam z jego nadmierną ilością i czosnkowy oddech towarzyszył mi do rana. Jedno dobre, że mąż w
nocy też go czuł, czego nie omieszkał wypomnieć kochanej żonce natychmiast po obudzeniu. Jestem
przekonana, że będzie to naprawdę udany rok!
Komentarze